Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 038.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

zrezygnowany jak ona, nie chciałem poddać się złemu losowi, postanowiłem z nim walczyć.
Zrozumiała to i mówiła dalej:
— Wczoraj przyrzekłam moją rękę panu Alfredowi.
— To nie stanie się nigdy!
— Zdrowie babki zależy od mojego postanowienia. Dałam słowo i dotrzymam je.
— Nie. Tego nie uczynisz, uczynić nie możesz.
Zastępowałem jej prawie drogę, nie zważając iż znajdujemy się na ulicy, że możemy zwrócić uwagę.
— Panie! — zawołała odzyskując panowanie nad sobą — jakiem prawem?
— Prawem serca, które cię kocha.
Nadchodziła miss Cora, ludzie zaczynali się na nas patrzeć.
— Stefanio! — zawołałem — winnaś mi przynajmniej słów kilka.
To nie była prośba, musiała zrozumieć iż nie ustąpię od tego żądania, bo odparła:
— Dobrze, jutro rano u Zofii.
Odeszła szybko nie oglądając się, biegnąc prawie, jakby uciec chciała nietylko przedemną, ale przed sobą samą.
Obietnica jej nie zdołała mnie uspokoić. Miałem jej tyle rzeczy do powiedzenia, iż przed owem jutrem napisałem list długi i gorący. Przedstawiłem nasze położenie wzajemne, skreśliłem obraz mego serca, zaklinałem aby nie gubiła własnej przyszłości, oddając się człowiekowi, dla którego nie mogła mieć ani miłości, ani szacunku. Pisałem wszystko co w podobnym razie napisać można i pobiegłem do pani Zofii.
Ale pani Zofia nie okazała się wcale skorą do wręczenia listu. Namyśliła się, zabawka przybierała zbyt poważne rozmiary. Miała wprawdzie chęć uczynienia czegoś na przekor „kochanej“ cioci, ostatecznie przecież szło o los Stefanii, a po bliższem rozpatrzeniu się nie uważała małżeństwa z panem Alfredem za nieszczęście. Miała na to swoją teoryę nie różniącą się wiele od ogólnych prawideł świata. Stefania zapomni swoich wszystkich niepokojów, marzeń, powróci do apatycznego usposobienia, a wówczas pan Alfred będzie dla niej wcale stosownym mężem.
— Bo wreszcie — kończyła swój wywód, którego słuchałem ze