Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 044.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego nikt odmienić nie może — powtórzyła ponuro hrabina. — Wina rodziców odzywa się w potomstwie, powinnam była o tem pamiętać. Stało się. Dziś wiem że na starość pozostaję samotną.
Powstała chwiejąca się, ale surowa, nieubłagana, i postąpiła ku drzwiom nie oglądając się na nikogo.
— Babciu! — zawołała Stefania, rzucając się ku niej z oczyma pełnemi łez.
— Ja lub on — rzekła hrabina wskazując na mnie.
— Nie, ja nie wybiorę, ja wybrać nie mogę.
Załamała ręce w bezsilnej rozpaczy.
Hrabina nie odpowiadając, nie zatrzymując się szła dalej.
— Babciu, ja pójdę z tobą — łkała Stefania — pielęgnować cię będę, ulegać we wszystkiem, we wszystkiem spełniać twoją wolę. Tylko pozwól mi zostać przy sobie, zostać zawsze.
Stara kobieta obejrzała się na wnuczkę przebłagana, wargi jej drgały. Ona także cierpiała. Umiała jednak w tej chwili zapanować nad sobą, nie stawiała żadnych warunków. Była to ugoda na dziś tylko, pełna burz i niebezpieczeństw na przyszłość. Czuliśmy to wszyscy. Zwycięztwo nie zostało przy żadnej stronie, tylko położenia zarysowały się jasno.
Po odejściu babki i wnuczki czas jakiś trwało milczenie. Wreszcie odezwała się pani Zofia.
— Gdyby Stefania umiała korzystać z chwili, mogła była niejedno wytargować.
— Wytargować — powtórzyłem, bo wyraz ten zabrzmiał mi przykro w uszach.
— Ciotka odniesie zawsze nad nią zwycięztwo — mówiła dalej nie zważając na przerwę — ona każdą okoliczność wyzyska. Stefania tego nie potrafi i dla tego... będzie pobita.
— Każdy walczy swoją własną bronią — odparłem.
— I cóż pan zamierzasz? — spytała po chwili, nie podejmując dalej tej kwestyi.
— Powiedziałem to Stefanii, będę ufać, kochać i czekać.
Udawałem spokój, którego w mojem sercu nie było. Pani Zofia zrozumiała to.
— I pan sądzi, że hrabina odstąpi od swoich zamiarów?