Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 08.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie było tu jednak żadnej poetycznej duszy, któraby odczuwała smutek natury. Kumoszki i gospodarze wstępujący do karczmy, częstowali się wzajem kieliszkiem wódki, przepijali do siebie, zamieniali po parę słów ze szpakowatym Moszkiem, który za szynkwasem palił krótką fajeczkę i nalewał półkwaterki, w czem pomagała mu gorliwie kilkunastoletnia Fejga, piegowata żydóweczka o wielkich czarnych oczach i włosach rudych jak miedź roztopiona.
Tym sposobem w karczmie przewinęła się niemal wieś cała, każdy zakręcił się, pogadał, roześmiał, lub zaklął i wyszedł, tylko Jóźwa Szymczak nie ruszał się z miejsca. Niby patrzał a nie patrzał na przechodzących koło niego ludzi i nie zdawał się zważać na ich spojrzenia ani gadania.
Był to człowiek młody jeszcze, muskularny, barczysty, ciemne włosy gęste i kręcone spadały mu na czoło pokryte bruzdami frasunku czy troski, bo wiek jeszcze nie miał czasu wyżłobić się na niem. W twarzy jego przyciemnionej od promieni słonecznych, od wichrów i dżdżów zimowych, widną była jakaś energia i determinacya, która w innych warunkach mogła była nadać jej sympatyczny charakter i uczynić z tego silnego wieśniaka typową postać niezmordowanego pracownika. Wpatrzywszy się w nią głębiej dostrzegało się słodycz wielką w zarysie ust i ślady na nich dawnych uśmiechów, ale teraz determinacya i energia w połączeniu z ponurym wyrazem czyniła ją przykrą.
Nie wiadomo, czy myślał on o czem, a przynajmniej jeśli myślał, czy umiał sobie z tych myśli zdać sprawę. Najprędzej myśli jego jak myśli dziecinne błąkały się bez kontroli i ładu. Zapewne snuły się one około wichru, który wyrywał mech ze szpar w jego chałupie i obdzierał poszewkę ze strzechy, około wody, co zalewała puste doły po wygniłych kartoflach, a może około przednówkowego