Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 10.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jóźwa spojrzał na nią a oczy mu zabłysły gniewem.
— A wam co do tego? — zawołał.
Michałka nie dała się zbić z tropu tym wybuchem, podparła się pod boki, jak zwykła była robić kiedy czuła że ma słuszność po sobie i zawołała.
— Chyba Boga w sercu nie macie, żeby tu przepijać pieniądze, kiedy tam wasza mrze głód w chałupie.
Jóźwa zerwał się, i można było myśleć, że rzuci się na Michałkę za jej śmiałość. Ale to tak się tylko zdawało. Przez chwilę patrzał na nią i mruczał coś niezrozumiałego, postąpił do szynkwasu, i na złość chciał zawołać.
— Hej jeszcze półkwaterek.
Przecież nie powiedział nic, tylko w milczeniu sięgnął po czapkę leżącą na stole, wcisnął ją na uszy, i wyszedł z karczmy nie powiedziawszy nikomu słowa, nie kiwnąwszy głową, drzwi zatrzasnął, że o mało z zawias nie wypadły, i można było widzieć przez okno, jak kroczył powoli błotnistą drogą ku chacie, znajdującej się po drugiej jej stronie, na samym końcu wsi, a wiatr rozwiewał mu ciemne kędziory włosów i poły kożucha.
Po wyjściu Jóźwy przez chwilę była cisza w karczmie, aż wreszcie kobiety otoczyły Michałkę.
— Dobrzeście mu powiedziała kumo — odezwały się chórem.
Zwycięztwo to jednak i uznanie powszechne nie robiły na niej wielkiego wrażenia, przyszła tutaj za interesem, chciała kupić funt soli, którą zawsze szynkarz miał na sprzedaż, a chociaż wiedziała z doświadczenia, że funty u niego były mniejsze i droższe niż w mieście, to przecież za takim małym sprawunkiem nie chciała chodzić milę drogi. Zbliżyła się do szynkwasu i zaczęła wydobywać parę groszy schowanych w węzełku.
— A na co wy mnie Michałowa ludzi z karczmy wyganiacie — zaczął Mosiek, odważając starannie funt soli, którego ona z oka nie spuszczała.