Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 16.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gęsi, potrafił ochronić się od napaści psa, trafić samemu w leśnych manowcach, nie lękał się ani nocy, ani samotności, ani zwierza, ani złego człowieka, ale po za tą praktyczną edukacyą, nie odebrał żadnej innej i stokroć prędzej umiał rozwikłać głos pojedyńczego ptaka w pośród rannych świergotów budzącej się skrzydlatej rzeszy, niżeli uczucia powstające mu w piersi. Wszystko w nim więc było instynktem, ani próbował, ani umiałby je określić. Nie przyszło mu do głowy, żeby panować nad sobą. Kiedy był wesoły, to się śmiał, kiedy się złościł, to bił, a jak wybił niesłusznie, to żałował.
Najczęściej jednak nie miał na to czasu, bo co się stało, to minęło, i nie było do czego się wracać.
Teraz oboje z Jagną siedzieli w milczeniu naprzeciw siebie. I tylko słychać było jak ogień syczał na kominie, lub jak w garnku wrzała i przewracała się kasza. I jedno i drugie jednak nie myślało zapewne o jadle. On patrzał w ziemię, a ona zasłaniała się wychudłą ręką od płomienia, tak iż kontury palców rysowały się rubinowo na jej tle bladawem.
Ale mała dziewczynka schowana na kolana matczyne, która nie miała jeszcze dość rozumu na troskę i niepokój reprezentowała w tym razie żywioł praktyczny. Oczy jej pożądliwie spoczywały na żelaźniaku, którego potężna ręka ojca odsunęła nieco od ognia i po niejakim czasie pociągnęła Jagnę za rękaw.
— Matulu, matulu — szeptała.
Kobieta zwróciła się ku niej.
— Matulu — powtórzyła — okrasa.
Widocznie maleńka przywłaszczyła sobie jakąś władzę nad matką w praktycznych kwestyach życia, które pomagała jej załatwiać, bo ta powtórzyła zcicha.
— Aha! okrasa!
Dziewczynka pobiegła, wspięła się na dzieży od chleba, dostała nóż leżący na półce i przyniosła go matce.