Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 21.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się kolan jego, a Jagna zwijała się raźno około ogniska. Dziś wprawdzie Jagna nie zwijała się jak dawniej. Ale przecież zdarzały się i dawniej chwile, w których i ona przysiadła na ławie, a wszystko wkoło niego tchnęło takim spokojem i ciszą, jasne główki spoglądały tak wesoło, iż w serce jego także wstąpił spokój dawny. Przechodziło mu niewyraźnie przez głowę, że nadchodziła wiosna, że słońce zacznie dogrzewać, że świat się rozweseli i wszystko będzie dobrze, że Jagna będzie znów raźna, a on będzie miał dużo zarobku i wnet spłaci wszystkie długi. Bo długów miał teraz sporo. Winien był to jednemu to drugiemu z gospodarzy, to po ćwiartce grochu, to jęczmienia na kaszę, winien był Szlamie sklepikarzowi w miasteczku, a najgorszy był Mosiek szynkarz, ten tyle mu napożyczał, tyle nadawał różnych rzeczy na kredyt, że musiał z nim zrobić układ u wójta, jako ojcowizna przejdzie na jego własność, jeśli długu na Święty Jan nie spłaci.
Ale o tych długach, o tym układzie zarówno jak o chorobie żony Jóźwa myśleć nie lubił, a jak mu to wszystko stanęło przed oczy, to uciekał do karczmy i pił dopóki mu się w myśli nie zrobiło weselej.
Teraz jednak kiedy patrzał na dzieciaki, na kobietę pod wesołym blaskiem płomienia, kiedy im było wszystkim ciepło i nie głodno, to i bez wódki czuł to wesele, które dawniej nie opuszczało go zazwyczaj i sprawiało, że był najraźniejszym parobkiem ze wsi całej, pierwszym do tańca, pierwszym do roboty i pierwszym do bójki, jeśli go kto zaczepił.
Tymczasem kasza się dogotowała i szczęśliwie na wielką miskę wylaną została, a woń starego sadła równie miła dla głodnych podniebień jak woń Roqueforta lub Strachina dla smakoszów wraz z kłębami pary rozniosła się po izbie.
Dzieci z radości aż krzyczeć zaczęły i uderzały drewnianemi łyżkami, któremi Zochna uzbroiła ich zawczasu,