Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 30.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nieraz po radę, a ona radziła dobrze i nikomu złego słowa nie powiedziała.
Jóźwa przypomniał sobie to wszystko przechodząc przez dziedziniec, bo dwór cały był oświecony, jak to dawniej za nieboszczki pani bywało, kiedy zjechali się goście.
Widocznie i teraz ktoś do dworu przyjechał, bo nietylko jasno było we wszystkich oknach, ale jakieś postacie snuły się po pokojach zamkniętych od lat tylu i służba się kręciła i w kuchni płonął ogień i widać było uwijających się kucharzy w białych fartuchach.
Rądle błyszczały jak złoto i buchały parą, na stole stały kopiaste półmiski mąki, jaj, masła, mnóstwo zabitego drobiu, słowem tyle jedzenia, żeby niem całą zgłodzoną wieś nakarmić można, a smaczne wonie mięsa i ciast unosiły się w powietrzu i draźniły Jóźwę, który przez cały dzień nic w ustach nie miał.
I przyszło mu na myśl, jak to niektórzy ludzie używają i mają wszystko, co im się tylko zażąda, gdy tymczasem inni....
Ludzie opowiadali, że przyjechał pan z młodą panią, z którą się tylko co ożenił, że odprowadzali ich krewni i przyjaciele.
Jóźwa słuchał tego wszystkiego jednem uchem. Ale co go tam obchodziło cudze szczęście, on patrzał na stos desek ułożony w trójkąt i suszący się przed stodołami i myślał, że właśnie z takich desek zbiłby trumnę dla umarłej.
Zatrzymał się patrząc na nie z pożądliwością i myślał, jakimby sposobem z tego wielkiego stosu, który mókł na deszczu, suszył się na mrozie i słońcu, dostać niewiele, jedną lub dwie tylko, na ostatni domek dla swojej Jagny.
Jóźwa złodziejem nie był, a myśli jego zmącone i rozszalałe szły utartym gościńcem nawyknienia. Trzeba mu było prosić o nie rządcę, zapewne dałby mu na odrobek,