Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 008.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Oktawia milczała; wzajem chciała się wielu rzeczy dowiedzieć.
— Pójdę na kolej! — zawołał wreszcie pan Tytus — może kasyer pamięta, dokąd wzięła bilet? z kim była?... a przynajmniej spotkam ją na banhofie.
Czy pojechała sama? Czy miała powrócić kiedy? Pytania te powstały w głowie Oktawii i zaniepokoiły ją śmiertelnie.
— Daremny mozół! — zawołała z żywością — któż pamięta wydane bilety? pociągi powracają o rozmaitych godzinach; możesz pan czekać noc całą.
Miała słuszność; wszystko to było niepojęte.
Są położenia jednak, wyrabiające szybką intuicyę. Pan Tytus nie rozumiał, co stać się mogło, dostrzegł przecież, iż Oktawia mniej zdawała się być zdumioną od niego; dostrzegł, iż służba domowa, poza konwencyonalną maską, nałożoną przez konieczność, miała szyderczy uśmiech. Nagle przypomniał sobie wczorajszą rozmowę... i przebiegł go dreszcz zimny, kolana się pod nim ugięły, pot wystąpił kroplami na czoło.
— Ha! — szepnął zduszonym głosem.
Nie powiedział nic więcej, ale oczy szeroko rozwarte wlepił w Oktawię, jakby powziął i to podejrzenie, że ona coś wiedziała, coś ukrywała przed nim.
Czas jakiś stał odurzony. W myśli jego odbywała się praca wielka: przy świetle nagle zrodzonych podejrzeń, przepatrywał pożycie swoje, w którem od niejakiego czasu zaszły pewne odmiany. Drobiazgi, szczegóły, na które najmniejszej nie zwrócił uwagi, powracały mu do pamięci, pełne ukrytego znaczenia.
Są umysły, spokojne zwykle, w których raz zasiane podejrzenie rozrasta się szybko, zagarnia pod panowanie