Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 009.jpeg

Ta strona została skorygowana.

swoje wszystkie władze, i posługuje się niemi, dopóki nie zdobędzie sobie pewnika.
— Ha! — szepnął po raz drugi, i oczy jego skierowały się gwałtownie ku oknu Januarego. Okno było zamknięte, nie dawało znaku życia. Pan Tytus, zapominając o Oktawii, jak szalony wybiegł z pokoju, i w minutę później dzwonił do jego drzwi.
Odpowiedziało mu głuche milczenie.
Dzwonił dalej, niezmordowanie, rozpaczliwie; chwilami zatrzymywał się i słuchał; rozkipiałe tętna krwi szumiały mu w uszach, udając kroki ludzkie. Gdyby te drzwi się otworzyły, gdyby ujrzał w nich tę znaną postać, pan Tytus czuł, że gotów byłby pochwycić ją w ramiona i rozpłakać się jak dziecię, jak waryat. Niechby January wziął go za szaleńca, to nie szkodziłoby mu nic; on kochałby go za to, miałby nieograniczoną wdzięczność.
Ale drzwi były nieubłagane, kroki poza niemi okazały się złudzeniem zmysłów. Dzwonienie, któreby zmarłych ocucić mogło, nie wywołało nawet żadnego szmeru. Widocznie mieszkanie było puste.
Pan Tytus nachylił się i zajrzał przez dziurkę od klucza, — klucz był wyjęty; dostrzegł tylko ostatnie promienie zachodu, błądzące swobodnie po książkach i sprzętach.
To nie znaczyło nic. January mógł był poprostu wyjść na codzienną przechadzkę, ale pan Tytus nie zatrzymał się nad tą myślą.
Z oczyma nabiegłemi krwią, stał przy drzwiach, jakby się nie mógł z miejsca oderwać, czasami tylko machinalnym ruchem targajac za dzwonek. W tej chwili kroki jakieś słyszeć się dały na schodach; pan Tytus obejrzał się gwałtownie i ujrzał Ignasia, z którym spotykał się czasami.