Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 011.jpeg

Ta strona została skorygowana.

W tej chwili zapragnął, żeby mu się ziemia otworzyła pod stopami i pochłonęła go razem z pamięcią.
Ale wiadomo, że ziemia najwierniej nosi tych, którzy nią gardzą; że pomimo tysiąca śmierci, czyhających ze stron wszystkich na człowieka, pragnienie podobne nigdy podobno spełnionem nie zostało.
Pan Tytus, przez ciąg czterdziestoletniego życia, był zawsze człowiekiem łagodnym, wesołego usposobienia, pragnął każdemu uczynić przysługę, w każdym widział chętnie przyjaciela; teraz wydało mu się nagle, że jest otoczony wrogami, spotykał ich wszędzie, wszędzie widział w koło siebie.
Rzucił ponure spojrzenie na Ignasia, który stał przy drzwiach przybity, i oddalił się, nie mówiąc słowa.
Zstępował zwolna ze schodów, chwiejąc się, jakby rażony paraliżem, różny bardzo od tego, czem był przed chwilą.
Gdy szedł tutaj, miał jeszcze jakąś nadzieje, nie nabvł przeświadczenia o swojem nieszczęściu; teraz wiedział wszystko, — zdawało mu się przynajmniej, że wiedział wszystko; położenie zarysowało się przed nim jasno, jak na dłoni. I, jak się często zdarza w podobnych razach, przypuszczał wiele więcej nawet, niż było rzeczywiście. Kładł na karb szatańskiej przebiegłości ten wyjazd, który stał się dziełem nieobrachowanego wypadku. Oktawia zdała mu się powiernicą z komedyi, co przyszła naumyślnie śledzić wrażenia, doznane przez niego, i zdać z nich sprawę komu należy. Czyż nie udawała niewiadomości? czyż, zaprzeczając zrazu, nie przyznawała wreszcie, iż dziś rano jeszcze widziała Helenę?
Podejrzenie to, zaledwie zrodzone, w mgnieniu oka