Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 016.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Twarz jego przybrała nieubłagany wyraz, dawniej nieznany mu zupełnie. Pozostał przez czas jakiś z brwią ściągniętą, z przyciętą spieczoną wargą, jakby lubując się nadzieją zemsty.
Chwila nie była stosowna do stawania w obronie Heleny; rana, zadana przez nią, była zbyt świeżą, położenie nieokreślone. Oktawia zrozumiała to, i oddaliła się, nie wstrzymywana i nie żegnana przez pana domu.
Tę całą noc pan Tytus spędził bezsennie. Może miał jeszcze niewyraźną nadzieję, że przyjdzie wiadomość jaka, że wszystkie podejrzenia jego okażą się fałszywemi. Nieszczęście ma czasem tak straszne oblicze, że ludzie uwierzyć w jego realność nie mogą. Przez całą noc spoglądał wytężonym wzrokiem w okno Januarego; może łudził się, że tam ujrzy promień światła choćby na minutę jedną, i że chociaż cząstka jego podejrzeń upadnie. Okno pozostało nieubłaganie ciemnem, tak, jak drzwi — zamkniętemi.
Ślady tej nocy bezsennej widne były na drugi dzień w żółtej bladości cery, w oczach, okrążonych ciemną obwódką, a nadewszystko w bruzdach, które wystąpiły wyraźnie na twarz, nadając jej wyraz ponury, twardy i podejrzliwy.
Dotąd, przyznać to trzeba, pan Tytus myślał niewiele i rzadko kiedy; a nadewszystko, myśli jego zamknięte były pewną fabryczno-interesową sferą, poza którą nie wychodziły. Kwestye, wstrząsające tak gwałtownie świat dzisiejszy, problematy społeczne, filozoficzne, uczuciowe, nawet bardziej związane z jego działalnością pytania ekonomiczne, nigdy nie zamąciły mu swobody umysłu i albo zupełnie nie istniały dla niego, albo też istniały tylko w głowach i wyobraźni kilku szaleńców. A jeśli dysputowano o nich w salonie około