Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 020.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Te niebaczne słowa niemiłosiernie dotykały drgającej rany. Powstał wściekły, jakby go dotknęło żelazo rozpalone. Może ten sam wykrzyk bólu znajdował w nim echo, wydzierał się także z jego piersi. Więc i ono także — i to dziecko sprzysięgło się, by zadawać mu męczarnie!
Zwrócił się ku niemu i zobaczył te rysy południowe, namiętne i spokojne, które Lucyan odziedziczył po matce, te czarne włosy, lekko kędzierzawe, takie same jak włosy Heleny. Zdawało mu się nawet, że spotkał jej spojrzenie, smutne i głębokie, że Lucyan spoglądał na niego jej oczyma.
Podobieństwo to, które nigdy nie przedstawiało mu się tak zupełnem, stało się dla niego ostatecznym ciosem. Nie mógł znieść jego widoku.
— Idź precz! — zawołał gwałtownie — idź! nie przychodź tu więcej!
Odepchnął syna, nie zważając na gwałtowne łkanie, wstrząsające jego drobną piersią, i wyrzucił prawie z pokoju.
Długo potem słychać było stłumione łzy dziecka, dla którego w tej chwili zaczynała się straszna nowość — sieroctwo. W ciemności, podnosiło ono z dziecinną rozpaczą zaciśnięte rączki do czoła i wołało wśród łkań: Mamo! Mamo! o Mamo!

∗             ∗

Tak minęło dni kilka, nie przynosząc żadnej zmiany w domu pana Tytusa, który nie widywał nikogo i utrzymywał w nim pewną tymczasowość, nie mogąc zdobyć się na żadne postanowienie.
Nareszcie zbudziła się w nim energia; zaczął robić poszukiwania, wysyłał listy i depesze z gorączkową niecierpli-