Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 029.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Dzieci moje! — zawołała — mów mi o dzieciach! mów, przez miłosierdzie!
Wzruszenie jej dało mu przewagę. Kobieta pokazała mu niem serce swoje i w tem sercu — krwawą ranę. Teraz wiedział, że mógł się na niej pomścić i zadać udręczenia, podobne tym, jakich sam doświadczył. Wyraz miłosierdzie, w jej ustach, wywołał w nim tylko uśmiech szyderczy. Jakiem prawem śmiała ona mówić o miłosierdziu?
— Dojdę i do nich; chciej mnie pani posłuchać! — wyrzekł z urzędowym chłodem. — Prawdopodobnie widzimy się po raz ostatni! wszelkie więc wspólne interesa odrazu załatwić wypada... Majątek osobisty, jaki pani posiadasz, stanowi kapitał dwakroć czterdzieści tysięcy złotych polskich.
— Ależ tu nie o to chodzi... — przerwała.
— Pozwól mi pani mówić! Kapitał ten, zahypotekowany jest na pierwszym numerze domu mojego w Warszawie, tak, iż posiada wszelkie bezpieczeństwo.
— Ja przecież nie upominam się o mój kapitał...
— Ja nie chcę czekać, aż się pani o niego upominać będziesz; ja oświadczam stanowczo, w interesie dzieci, że oddać go nie myślę. Procent prawny wypłacać pani będę, w miejscu zamieszkania, jakie obierzesz. Układ ten zrobimy urzędownie.
Skinęła ręką niedbale.
— Więc, jedynie, ażeby zrobić ten układ majątkowy, na który przecież wiedziałeś pan z góry, że przystanę, szukałeś mnie, przyjechałeś tutaj...
— Nie! czuję się w obowiązku powiedzieć jeszcze słów kilka. Pani wysłuchać ich musisz, bo nikt inny nie wypowie ich tak otwarcie, jak ja!
— Masz pan prawo mnie potępić; nie potępisz mnie gorzej, niźli ja sama siebie. Chociaż, może, gdybyś wiedział