Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 031.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Wstrząsnęła głową przecząco.
— Lub też masz zamiar, za pomocą rozwodu i drugiego ślubu, uprawnić swoje postępowanie. Otóż, chcę ci powiedzieć, że mylisz się pod każdym względem: świat nigdy nie zapomni, plama pozostanie niezmytą; bo ja do mego domu nie przyjmę cię więcej, a na rozwód nie zezwolę nigdy. Pozostaniesz wzgardzona przez wszystkich, przez wszystkich odepchnięta. Nie łudź się; będziesz na świecie celem szyderstwa, lub litości. Ludzie odwrócą się od ciebie ze wstrętem, ze zgrozą. Wszystkie drzwi zamkną się przed tobą, wszyscy palcem wytykać cię będą.
Słuchała go, pognębiona, i była pomiędzy nimi długa chwila ciszy. Zrazu zdawał się pastwić nad nią z okrucieństwem, bo, pokazując niebezpieczeństwo położenia, nie wskazywał żadnego lekarstwa, jakby chciał, by ona zwróciła się do niego, błagając o nie.
Ale była to także harda natura; milczała pod naciskiem moralnych tortur, jakie jej zadawał. Twarz jej pochylona była dla niego niezbadaną; widział tylko koronę czarnych włosów i sine światła, które się w niej łamały, jak to widział tysiące razy, kiedy była zajęta jaką robotą, książką, lub kiedy siedziała nad kołyską dziecka, śpiewając mu czystym głosem jednę z tych piosnek, które teraz powracały mu do pamięci. Zdawało mu się, że nuta, nieprzebrzmiała jeszcze, drgała w powietrzu, że ją słyszał, że łączyła ich tak, jak kiedyś, nicią wspólnej miłości. I jednym z tych nagłych zwrotów, spowodowanych nieraz najbłahszym wypadkiem, powróciły mu tłumnie wspomnienia i pochwyciły go znienacka. Przez chwilę mocował się daremnie z ogarniającem wzruszeniem, aż wybuchnął wreszcie:
— Cóżeś zrobiła ze szczęściem? z dobrą sławą naszą?
Dławiło go wzruszenie; zakrył twarz rękoma, bo nie