Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 034.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Nie poznajesz mnie? ha! cóż robić, ja sam nie poznaję siebie. Nieszczęście jest czasem, jak potok; odkrywa głębie ludzkie, unosi precz wierzchnie warstwy. Czuję jakieś nieustające złośliwe pragnienia; jak wściekły, radbym kąsać i szarpać. Ty jednak najmniej dziwić się temu powinnaś; wszakże uczyniłaś mnie sama, czem jestem.
Wówczas dopiero spojrzała na niego uważniej, i dopatrzyła groźne rysy, jakie ten ostatni tydzień wypisał na jego twarzy.
Załamała ręce.
— Wina moja jest stokroć większą, niż sądziłam!
— A cóż pani sądziłaś? — wybuchnął znowu — że, jak dobroduszny mąż z komedyi, rozczulę się i pobłogosławię waszą zbrodnię, i może prowadzić cię będę do ołtarza?... ja nie wiem, co sądziłaś; ja nie posiadam kobiecego serca, ani kobiecej logiki; ale na piekło przysięgam, że tak nie będzie nigdy! Rozumiesz pani, nigdy! nigdy! Nie rachujcie na to, że mnie nieszczęście pozbawiło energii. Nie podniósłbym palca, żeby komubądź uczynić dobrze; ale żeby wam przeszkodzić, walczyć będę do ostatniego tchu, do ostatniego grosza... Ostrzegam!
Milczała; do litości, jaką ten człowiek w niej budził, mieszał się wstręt i przerażenie. Dzieci jej były w jego reku.
— Mogę pani dać jeszcze jedną przestrogę — mówił, zbliżając się do niej.
Przestroga jego przejmowała ją dreszczem, przecież słuchała.
— Porzuć go pani! rozstań się z nim! osiądź gdzie samotnie, pokutując za to, coś uczyniła, bo inaczej...
Patrzała na niego szeroko rozwartemi oczyma.
— Bo inaczej... pamiętaj! staniesz się nieszczęściem