Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 038.jpeg

Ta strona została skorygowana.

pan mnie otulał i dawał cukierki, ile razy otworzyłam oczy; chciałam je mieć ciągle otwarte, ale zamykały się zawsze.
— Jechaliśmy długo; jechaliśmy dnie i nocy — mówił dalej Lucyan — aż przyjechaliśmy do mamy.
— To, to i ja przypominam sobie, jakby to wczoraj było.
— Ty mamy nie poznałaś!
— Wydała mi się taka śliczna, taka wspaniała! myślałam, że to jaka zaklęta królewna, o której opowiadała mi piastunka. Ty pobiegłeś do mamy zaraz, a mnie ten pan wziął i złożył jej na ręce, a ona płakała tak, że łzy padały mi na czoło, na twarz, na usta; czułam, że były gorące jak ogień.
— A jak tam było ślicznie Anielko, w naszym małym domku, w styryjskich górach! jak dobrze!
Anielka obejrzała się wokoło.
— Mnie się zdaje, że tu jeszcze lepiej! — wyrzekła.
— To już ja zgadnę, dla czego.
— Bardzo łatwo zgadnąć! Najprzód, jesteśmy we własnym kraju. A potem, sam przecież mówiłeś mi nieraz, jak miło słyszeć ze stron wszystkich pochwały dla tego, który nam się stał ojcem, którego kochamy jak ojca; jak miło widzieć szacunek, otaczający rodziców i być dumnym, że się do nich należy!...
— Oh! nie mówisz mi wszystkiego, siostrzyczko.
Wzruszyła ramionami, lekko zakłopotana.
— A potem mamy tu takich przyjemnych sąsiadów!
— Lucyanie!...
— A szczególniej pewnego młodego sąsiada, który, oprócz wielu moralnych przymiotów, posiada ciemne wąsiki, błękitne oczy, wysmukłą figurę i śliczny tenorowy głos.
— Lucyanie! wiesz dobrze, iż ojciec powiada, że to jest