Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 040.jpeg

Ta strona została skorygowana.

że ja nigdy nie dorosnę jego miary. I czegóż się śmiejesz? jesteś niegodziwy! a ja nie wiem, dla czego mówię ci to wszystko.
— Jakże się nie mam śmiać, kiedy on słowo w słowo mówi mi toż samo o tobie.
Spojrzała mu w oczy z nagłą powagą.
— Wprawdzie — mówił dalej Lucyan — zaklinał mnie, bym go przed tobą nie wydał; ale stało się, wygadałem się...
— Dla czego zaklinał cię o to? — zawołała nagle.
— Alboż ja wiem! alboż to można zawsze zrozumieć was zakochanych...
— Oh! obmawiasz się braciszku; niby i ty....
— Ja, na teraz, kocham się, jak mówi poeta, w rymie Schaekspearowskim, w Dancie i w Homerze, a szczególniej, kiedy je ojciec czyta i wykłada.
— Cóż znowu! taka miłość nie przeszkadza innej.
— Widzisz Anielko! zdaje mi się, że kto ma taką matkę jak ja, ten byle jak serca swego nie umieści. Kiedy porównywam ją ze wszystkiemi innemi kobietami, jakie znam, to nawet o żadnej myśleć nie mogę.
— O! jeśli będziesz chciał znaleźć w młodej dziewczynie takie myśli, takie uczucia, takie poglądy; to naturalnie, że ci się żadna podobać nie będzie.
— Ja nie myślałem teraz o młodych; nawet przyrównywałem matkę do wszystkich kobiet, jakie znam, ot naprzykład do matki Władzia...
— Lucyanie! on ją tak kocha! on słucha jej we wszystkiem; on wołałby umrzeć! niż ją zasmucić.
— I cóż ztąd? to dowodzi tylko, jak jest dobrym synem; matka jego jest podobno najlepszą kobietą w świecie, ale ja żałuję go bardzo, że pod tym względem jest o tyle