Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 041.jpeg

Ta strona została skorygowana.

uboższy od nas; mnie, przyznam ci się, jego matka nie podoba się wcale. Ma takie jakieś zacieśnione pojęcia, jest tak sucha i formułkowa. Czy nie uważałaś tego Anielko? ale prawda, ty musisz patrzeć na nią innemi oczyma.
— Widziałam ją raz tylko, kiedy przyszła tutaj podziękować ojcu za tę rozprawę syna, pamiętasz, którą ojciec kazał bez jego wiedzy wydrukować swoim kosztem. Była tak wzruszona...
— Mama nie oddała jej wizyty — dodała smutno po chwili.
— Wiesz dobrze, iż mama nie bywa nigdzie; nie chciała robić wyjątku.
— Czy ty nie wiesz, dlaczego tak jest Lucyanie? — pytała ciekawie.
— A! mama nie może lubić czczych, zwyczajnych towarzystw, to bardzo naturalne; a potem nie ma na nic czasu.
— Tak! — powtórzyła nieco smutnie dziewczyna. — Mama musi mieć słuszność... jest tak zajęta nami i domem, a przytem pracuje z ojcem.
— Ale czemu tak posmutniałaś, siostrzyczko?
Anielka wstrząsnęła główką.
— Ja nie wiem — wyrzekła zwolna — czasem lękam się, sama nie wiem czego i przychodzą mi myśli jakieś, których odpędzić nie mogę.
— Jakież to myśli Anielko? powiedz mi je!... — zawołał troskliwie.
Pochyliła głowę na jego ramię.
— Śmiać się będziesz ze mnie — szepnęła.
— Tem lepiej, bo wówczas rozproszę twoje smutki. Zmartwienia i niepokoje, bez przyczyny, rozpraszają się za bliższem przyjrzeniem.
— Widzisz, zdaje mi się, że całe szczęście nasze roz-