Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 042.jpeg

Ta strona została skorygowana.

wieje się jak sen, że powinnam śpieszyć się i używać go pełnemi piersiami; ja pewno niezadługo umrę; a jak patrzę na świat, zaraz przychodzi mi na myśl, że się z nim żegnać powinnam.
— I dla czegoż ty to myślisz? — zawołał, przestraszony temi wyrazami.
— Alboż ja wiem? A ja tak nie chciałabym umierać!
— Ależ ty nie umrzesz! — mówił, obejmując ją ramieniem, jakby chciał bronić od jakiegoś niewidzialnego niebezpieczeństwa: — są to przywidzenia rozpieszczonego dziecka, które w braku prawdziwych, wytwarza sobie urojone.
Uczuł, że garnęła się do niego.
— Czy myślisz, że tego sobie nie powtarzam! — szeptała — przy tobie, trwogi te mnie odchodzą; ale kiedy jestem sama...
— Pokazuje się, że nie trzeba dzieci samych zostawiać — odparł Lucyan z przybraną powagą — poczekaj! powiem to Władziowi; ale coś nie było go dni kilka.
Uderzył się w czoło.
— Aha! rozumiem teraz, zkąd twoje smutki.
Ona rzuciła mu błagalne spojrzenie i zamknęła usta pocałunkiem.
— Ty wiesz dobrze, że jestem trochę szalona! Ojciec przecież zawsze prześladuje mnie o to.
Lucyan uśmiechnął się z trochą dumy.
— Powiadają, — wyrzekł, zbrojąc się męzką powagą — ze jest to wada wszystkich panien. Widać, że ty nie stanowisz wyjątku... Ale ktoś idzie. Założę się, że zgadnę kto; i ty także zgadujesz?
Rzeczywiście furtka od ogrodu skrzypnęła, dały się słyszeć lekkie kroki. Anielka spojrzała przez gałęzie drzew, zasłaniających ścieżkę, wijącą się od furtki, dostrzegła za-