Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 059.jpeg

Ta strona została skorygowana.

kto powie, że w naszym wieku niema Spartan. On gotów opierać się swojemu szczęściu na seryo.
January zgodził się na dziwne żądanie Władysława, był o naznaczonej godzinie pod Wawelem. Miejsce źle było wybrane na poufną rozmowę.
W piękny wieczór letni, tłumy zapełniały plantacye. Być może, iż młody człowiek wybrał je umyślnie, ażeby skrócić tłumaczenia, jakie przewidywał snadź pomiędzy sobą a Januarym; może obwarowywał się spojrzeniami ludzkiemi przeciwko własnemu wzruszeniu.
Na widok Januarego, powstał z ławki, na której siedział samotnie i poszedł ku niemu szybkim krokiem. Zapewne to, co postanowił, chciał spełnić co prędzej i wypić bez zwłoki te czarę goryczy, która mu była przeznaczona.
Tak rozumiał go January i przyjaźnie wyciągnął ku niemu rękę.
Władysław pochwycił ją i ścisnął gwałtownie.
Wzrok Januarego, pełny sympatyi i ciepłych serdecznych promieni, zwracał się ku niemu, ale nie spotkał jego oczu, — były spuszczone, a ciemne brwi tworzyły łuk ostry, podniesiony w górę przy osadzie nosa, nadając twarzy wyraz surowy.
— Mam ci zadać kilka pytań — wyrzekł January, wsuwając rękę pod jego ramię i odprowadzając go w mniej uczęszczaną stronę miasta.
— Pytaj, panie profesorze! — odparł głucho.
— Czy zechcesz mi na nie odpowiedzieć?
— Jeżeli będę mógł, panie profesorze.
— Panie profesorze i panie profesorze! — powtórzył trochę niecierpliwie January. — Cóż znowu! skończyłeś już uniwersytet; nie mówię do ciebie, jak do jednego z moich