Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 067.jpeg

Ta strona została skorygowana.

znużenie i apatyę ducha, jakie następują zazwyczaj po wielkich moralnych wstrząśnieniach. W tej mdłej godzinie poranku, jemu także było mdło i słabo. Czuł niezwalczone pragnienie spokoju i ciszy. I mocą nałogu zapewne, przywlókł się cały drżący, nakształt zranionego zwierza, do mieszkania, które zajmował z matką.
Mieszkanie to było bardzo szczupłe: składało się z dwóch izdebek, z których matka zajmowała drugą, syn pierwszą. Wydobył klucz z kieszeni i otworzył drzwi, jak mógł najciszej, starając się wcisnąć do siebie, niepostrzeżony i niesłyszany.
Ale ostrożność ta była daremną. Pomimo nadzwyczaj późnej godziny, matka jego siedziała przy stole z dogorywającą lampką, której światło podnosiło się i opadało co chwila, nakształt pulsu umierającego, i rzucało na surową twarz starej kobiety przelotne cienie.
Nie spała ona widać także noc całą, czekając na syna, i przez tę noc zebrało się dużo fałdów na jej czole.
Słysząc skrzypnięcie drzwi, nie potrzebowała się oglądać, bo siedziała na przeciwko nich, tylko podniosła głowę i machinalnym ruchem podkręciła światło lampy, by lepiej przypatrzyć się jedynakowi, bo szary świt jeszcze nie rozjaśnił przedmiotów.
Lampa zapłonęła dość przez chwilę, by pokazać jej zmoczone ubranie młodego człowieka i twarz napiętnowaną wyrazem śmiertelnego znużenia; potem wszystko znowu w cień zapadło tak, że nie podobna było dostrzedz wrażenia, jakie widok ten zrobił na matce.
Ona też nie zadowoliła się tem przelotnem spojrzeniem, powstała z żywością, pobiegła do syna i zatopiła badawcze spojrzenie w jego oczach.