Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 073.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Nie! nie! dziś, zaraz!... January! powiedz mi tylko jedno słowo: ty widziałeś Władysława?
Skinął głową twierdząco.
— Widziałeś go? i cóż?
Gniew jego zapalał się znowu na to wspomnienie, które w nim budziła; nawykły dzielić z nią myśli i wrażenia swoje, wybuchnął:
— I cóż? nie zdołałem z niego nic wyrozumieć, nic wydobyć!
— Nic, January? nic zupełnie! — powtórzyła cicho.
— Nic!
— On nie chciał ci powiedzieć, dla czego wyjeżdża?
— Nie! To prawdziwie niepojęte.
— Niepojęte? Czy ty doprawdy nie pojmujesz?
Przez chwilę spoglądali na siebie wzajem, porozumiewając się wzrokiem w braku słów, których wymówić nie śmieli.
— A jednak — szepnęła, załamując ręce — to jasne! to strasznie jasne! tem jaśniejsze, że powodu wyjawić się wzbraniał.
Teraz zrozumiał, co powiedzieć chciała; dostrzegł powieki przymykające się, jakby pod brzemieniem niepodobnem do dźwigania, i rumieniec wstydu występujący na blade czoło.
— Nie! — zawołał — to być nie może! on tego nie mógł mieć na myśli! a gdyby miał...
Nie skończył, ale wzrok i cała postawa były tak groźne, jak gdyby widział nieprzyjaciela i żądał od niego rachunku za krwawą obrazę.
Helena położyła zwolna rękę na jego ramieniu.
— A gdyby miał? — wyrzekła zaledwie słyszalnym głosem — byłby w swojem prawie, January; pamiętaj o tem.