Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 075.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Słuchała go, jakby te słowa zlewały na jej serce balsam pociechy.
Przecież nagle podniosła głowę gorączkowym ruchem.
— I cóż ztąd? ty będziesz mógł powiedzieć mu to i wiele innych rzeczy, i wszystko, co chcesz... tylko... oprócz tego jednego, że ja jestem twoją żoną.
Pochwycił jej ręce.
— Wiesz dobrze, iżbyś nią była, gdyby to było w mocy mojej.
— I cóż ztąd, kiedy tak nie jest? Cóż znaczą chęci ludzkie wobec faktów?
— A jednak, powiedz Heleno! powiedz sama, czy to zmieniłoby cokolwiek pomiędzy nami i w nas samych. Czy związek nasz mógłby być trwalszym? Czy jakakolwiek przysięga mogłaby dodać coś, lub ująć naszym uczuciom, podnieść lub obniżyć naszą moralną wartość?
— I cóż ztąd? I cóż ztąd? — powtarzała. — Świat o to wszystko nie pyta; on widzi tu tylko miłość dwojga ludzi, którym się kochać nie wolno!
— Nie wolno? I któż śmie stawiać granice pragnieniom serca, potrzebom jego? dla czego pokochaliśmy się wbrew prawu, wbrew przeszkodom? dla czego byliśmy tak szczęśliwi jedno przez drugie?!
— Byliśmy szczęśliwi! — powtórzyła głosem, w którym drgały echa nieustannych cierpień minionych — byliśmy szczęśliwi!
Po raz pierwszy przyszła mu wątpliwość: czy szczęście jego było jej szczęściem?
Po raz pierwszy może bruzdy i zmiany jej twarzy przemówiły do niego wyraźnie, i wobec podejrzeń, jakie się w nim budziły, spuścił głowę na piersi. Wątpliwość ta wiązała się z mnóstwem innych, wstrząsała najrozmaitszemi fi-