Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 078.jpeg

Ta strona została skorygowana.

nia się z losem. Przeciw złemu każdemu trzeba przeciwdziałać; powiedz słowo tylko, Heleno, a myśl ta stanie się czynem.
Ale myśl jego przeraziła ją bardziej jeszcze.
— Chcesz zrzec się stanowiska, jakie zajmujesz?
Uśmiechnął się dumnie.
— Nie lękaj się! zdaje mi się, że jeszcze zdołam dopracować go się napowrót i zapewnić przyszłość szczęśliwą, szanowaną wam wszystkim. Nie troszcz się o to.
— Masz szalone myśli! — szepnęła. — Chceszże dzieci pozbawić ojczyzny? zerwać serdeczne węzły, łączące je z krajem rodzinnym, i skazać na wieczną tęsknotę, na moralne kalectwo wygnania? Czyż nie powtarzałeś tyle razy, że człowiek tylko wśród własnego społeczeństwa prawdziwie pożytecznym i szczęśliwym być może.
— Więc cóż mam uczynić! przez miłosierdzie, powiedz to wyraźnie.
Domagał się odpowiedzi, z gwałtownością człowieka, który bezczynności znieść nie jest zdolen.
— Co? — szepnęła ponuro — znosić dalej to, czego odmienić nie można.
— Ja nie chcę, żebyś ty znosiła! — wybuchnął.
Uśmiechnęła się jakimś dziwnym uśmiechem, który nie rozjaśnił jej wejrzenia, tylko wyrył się na ustach bolesnym wyrazem.
— To trudno! — odparła — wszędzie, gdzie pójdziemy, zabierzemy z sobą położenie nasze i samych siebie.
Miałoż to znaczyć, że ona cierpiała oddawna?... Ta myśl przesunęła się ognistym wężem po głowie Januarego. I znowu nie śmiał nad nią się zastanowić.
— Heleno! — zawołał, miękko obejmując ją, jakby