Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 082.jpeg

Ta strona została skorygowana.

zwierciadła w pokoju, Oktawia westchnęła lekko przy dotknięciu tak drażliwej kwestyi.
— Staram się o to z całych sił, — wyrzekła, — ale niestety... czwarty krzyżyk zbliża się ku końcowi. Mówię to cichutko, bo niema tu nikogo; a zresztą, wiesz to równie dobrze, jak ja. Ale ile razy o tem pomyślę, przechodzą mnie dreszcze i oglądam się, czy jaka niedyskretna zmarszczka nie wypowiada tego głośno wszystkim oczom. Patrzysz, jak gdybyś nie rozumiała.
— Prawda! Ja o tem nigdy nie myślę.
— Ty zawsze jesteś taka zapatrzona w drugich, że zapominasz żyć na własny rachunek. Zresztą, ty co innego, ale ja... Mnie się zestarzeć nie wolno. Widzisz, w naszem społeczeństwie niema miejsca na starą kobietę. Co ona ma robić? Czem zapełnić resztę życia? Kobieta istnieje jedynie przez mężczyznę; a mężczyzna, wiesz dobrze, iż zważa jedynie na piękne i młode. Trzeba więc być piękną i młodą, jakimbądź kosztem. To warunek bytu.
— Oktawio! obowiązki? dzieci?
— Obowiązki? względem kogo? względem męża, który wziął nas dla posagu, zwyczaju, piękności wreszcie, i przestał zwracać uwagę po kilku miesiącach, lub latach? który nigdy nie zatroskał się o naszą rzeczywistą istotę?... Obowiązki?... narzucają nam je ci, którzy na swoje nie zważają. Dzieci idą w świat na własną rękę i zostawiają najczęściej matkę przy osieroconem ognisku. A wówczas, co nam pozostaje, Heleno? Modlić się o rychłą śmierć, lub hodować pieski. Powiedz sama. Jeśli ten czas ma przyjść nieodzownie, niechże przychodzi jak najpóźniej. Prawdziwie, Heleno, odradzałam ci szaleństwo, jakie popełniłaś; a jednak, kto wie, czy to było rzeczywiście szaleństwem? Ty