Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 086.jpeg

Ta strona została skorygowana.

mocy bronić ją wzrokiem od postępów choroby, jak broniła od wieczornego wiatru, lub południowego słońca.
Anielka była cicha i milcząca. Nie znała swojego stanu, albo też nie pokazywała po sobie, że go zna. Wypełniała przepisy doktora, miała zawsze uśmiech i wdzięczne słowo dla tych, co ją pielęgnowali; tylko czasami wzrok jej wlepiał się w dalekie przestrzenie z takim wyrazem, jakby tam szukała szczęścia, które ją tutaj odbiegło.
Choroba dokonywała dzieła swojego z nieubłaganą szybkością. Podróż do Szczawnicy nie przyniosła żadnej ulgi. Ożywcze powietrze gór okazało się zbyt ostrem. Anielka powróciła w takim stanie, iż nie podobna było myśleć o wywiezieniu jej na zimę do cieplejszych krajów. Zrazu, życie jej rachowało się na miesiące, później na tygodnie, aż wreszcie przyszedł czas, że rachowano je na dnie.
Jak zwykle w podobnych razach, były chwile pogorszeń i polepszeń, nawet takie, w których ci, co nie byli obeznani z przebiegiem zabójczej choroby, mogli łudzić się jakąś nadzieją. January wiedział, że córka ich była bezpowrotnie skazaną, ale wiedział o tem on jeden. Nie pozwolił, by odebrano nadzieję matce i bratu.
Jednocześnie wkoło domu jego zaczęła się robić próżnia; stosunki, łączące ludzi z jego rodziną, znacznie ochłodły.
Od świata poczęła wiać atmosfera sztywna, urzędowa, lodowata. Przyjaciółki przestały odwiedzać Anielkę. Coraz mniej kolegów zaglądało do Lucyana; jeśli spotkali go na ulicy, witali się krótko, niechętnie, a zdarzało się nawet, że go mijali szybko, jakby go nie widząc.
Zrazu Lucyan zanadto myślał o siostrze, by zwracać na to uwagę. Są przecież fakta wyraźne, które nawet najbardziej zaabsorbowanym rzucają się w oczy.