Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 088.jpeg

Ta strona została skorygowana.

zakryć łzy, które nieposłuszne woli, płynęły mu z oczu. Ale ona dojrzała lekkie drżenie jego postaci, lub dosłyszała stłumione westchnienie, bo z włosów spuściła dłonie na twarz jego i uczuła, że twarz ta była mokra.
— O! — szepnęła, próbując uśmiechnąć się — czy to rosa kwiatów, które zbierałeś dla mnie?
Podniósł głowę, pomieszany cały, pokazując jej spłakane oblicze i usiłując jednocześnie wytłumaczyć swoje wzruszenie.
Ona wstrząsnęła głową.
— Czy ty myślisz bracie — wyrzekła zwolna — że ja nie wiem dla czego płaczesz? płaczesz, bo widzisz, że ja umieram. Nie kryj mi łez; to napróżno! A potem, widzisz, to byłoby straszno umrzeć tak młodo, nie płakaną przez nikogo. Ty będziesz pamiętał o mnie, nieprawdaż?
— Anielko! — zawołał, tłumiąc wzruszenie — czyż nie kochamy cię wszyscy!
Pomimo bladości i wypieków choroby, zapłoniła się jak róża tak, że na chwilę jedną ten rumieniec zatarł na jej twarzy złowrogie piętno i rzucił na nią odblask przeszłości.
— Milcz! milcz! Lucyanie; wiesz dobrze, iż nie jestem niewdzięczną; ale ty wiesz także, o kim ja myślę.
Miała słuszność; świadczyło o tem gniewne ściągnięcie brwi, które dostrzegła.
— Nie tak! nie tak patrz na mnie! — szeptała błagalnie — bo widzisz są rzeczy, o których ja mówić muszę; które mnie dławią, leżą mi jak kamień na piersiach; będzie mi lżej, gdy je wypowiem. A ja nie wypowiem ich nigdy, jeśli się będziesz gniewał.
— Wiesz dobrze, iż nie gniewam się na ciebie; któż by mógł na ciebie się gniewać?
— Ty dawniej odgadywałeś myśli moje. Czyś już