Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 101.jpeg

Ta strona została skorygowana.

wań, i narazić się na to w dodatku, by uwiadomiono Januarego o jego bytności, o krokach, jakie czynił.
To było niepodobieństwem. Nie; sam zaczął działać na własną rękę, i sam sobie musiał dać radę we wszystkiem.
Samotność, z niczem nieporównana samotność jednostki wśród ludnego miasta, gdzie ginie tak zupełnie, otaczała go i przejmowała uczuciem sieroctwa, niedoznanem dotąd, chyba w dalekich, ciemnych dniach dzieciństwa. Samotność ta prześladowała go w hotelowym pokoju, który zajął, i na ulicy, gdy, uciekłszy zeń co prędzej, wyszedł na miasto, i dowiedziawszy się gdzie jest biuro adresowe, zapytał tam o Władysława. Adres dostał wprawdzie, ale gdy, po długiem i mozolnem szukaniu, dotarł do wskazanego miejsca, przekonał się, że tam nikt nigdy o Władysławie nie słyszał.
Było to pierwsze i ważne niepowodzenie; nie mógł jednak na tym chybionym kroku poprzestać i powrócić do Krakowa bez wieści żadnej. Czuł, że nie zniósłby smutnego wzroku Anielki, ani sam wyżyćby zdołał w położeniu, w jakiem się znajdował.
Poczynił stosowne ogłoszenia w Kuryerach, prosząc Władysława, by zgłosił się pod numer wskazany w hotelu X, nie zapominając dodać, że tu chodzi o własny jego interes.
Uczyniwszy to, czekał z bijącem sercem za każdym krokiem na kurytarzu, za każdem poruszeniem klamki.
Ale dnie upływały, nie przynosząc mu nic wcale. Życie jego było nieznośnie monotonne, tem bardziej, że w stanie umysłowym, w jakim się znajdował, czuł się niezdolnym do jakiejbądź pracy. Książka każda zajmowała jedynie oczy jego, nie dosięgając inteligencyi. Rozumiał z niej słowa tylko, myśl wymykała mu się z pod panowania woli i biegła napowrót do Krakowa, przenosiła go do Anielki, do