Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 104.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Myśl sobie, co chcesz, o Januarym — odparł gniewnie Konrad — to nie zmieni przekonania nas wszystkich.
— Jakież to okoliczności wpłynęły na to jego nagłe opuszczenie Warszawy? — zapytał ktoś z towarzystwa — mówiono mi to i owo, nigdy jednak nic pewnego.
Słysząc to, Lucyan wstrzymał oddech w piersiach. Ale zrazu zapanowało głuche milczenie. Konrad, najlepiej zapewne świadomy dziejów Januarego, nie miał widać ochoty ich rozpowiadać.
Po chwili odezwał się znowu głos Karola:
— Dziwić się nie można, iż Konrad niechętnie powraca do ówczesnej historyi swego ulubionego bohatera; historya ta, o ile wiem, nie przynosi mu zaszczytu.
— Nie przynosi i ujmy także! — zawołał Konrad, zniecierpliwiony tonem swego przeciwnika.
— O! jak w czyich oczach; to już zależy od wyobrażeń — odparł Karol.
Lucyan był jak na rozpalonych węglach. Czyż los ulitował się nad nim i dawał mu w rękę rozwiązanie palącej zagadki, która go dręczyła.
— Mówcież raz wyraźniej! — odezwał się nalegająco jeden z młodszych.
Lucyanowi zdawało się, że to on sam przemawia przez te ciekawe usta.
Wówczas Karol, korzystając z ciszy, jaka zaległa w zgromadzeniu, zabrał głos z wyraźnem zadowoleniem:
— Ah! mój Boże! jest to doprawdy tajemnica z komedyi, a w swoim czasie była bardzo znaną. January nietylko pismem głosił burzliwe teorye; wprowadzał je w życie, a przytem posiadał on nietylko ogniste pióro, ale i ogniste serce; więc, jak nowy Parys, porwał mężowi jakąś nowożytną Helenę, których, jak wiecie, nie brak nigdy.