Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 106.jpeg

Ta strona została skorygowana.

W tej chwili Lucyan uczuł, że rzuciłby się z rozkoszą w objęcia tego nieznanego człowieka i ściskał go, jak zbawcę.
Tymczasem lekceważący głos Karola odezwał się znowu:
— Szkoda, że ten budujący epilog nie może być poparty faktami.
— Wszyscy znamy pożycie Januarego.
— Oh! ja o tem nie mówię; pożycie może być wzorowe; szkoda tylko, iż braknie mu małej, prawdziwie nader maleńkiej rzeczy, religijnej i legalnej sankcyi. Trzymano się daleko prostszych form, form pierwotnych, które odpowiadały moralno-religijnym pojęciom Januarego. Piękna jego Helena nigdy nie była rozwiedzioną, a zatem i zaślubioną być nie mogłą.
— Jakto? Jakto? Zkąd wiesz? — pytano ze wszystkich stron.
— O! ja zawsze wiem, co mnie interesuje — zaczął znowu Karol.
Ale nie mógł dokończyć frazesu, bo wśród ogólnego śmiechu i wrzawy, odezwał się jakiś głos nowy.
Od przyległego stolika zerwał się młody człowiek, który dotąd zdawał się pogrążony w czytaniu gazety, i zgniótłszy ją konwulsyjnie, rzucił w samę twarz Karolowi, a z ust jego wypadły te jedne słowa syczące i ostre, jak pocisk:
— To kłamstwo!
Wszyscy naraz z miejsc powstali; zrobił się hałas i zamęt; młodego człowieka nikt nie znał.
Karol zerwał się szybciej od innych; gazeta, zmięta w kulę, trafiła go w twarz, która pod tem lekkiem dotknięciem, równającem się obeldze policzka, nabiegła krwią. Rzucił się na swego przeciwnika, wściekły, zapamiętały, z podniesioną ręką, gotów oddać wet za wet.