Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 110.jpeg

Ta strona została skorygowana.

W wypadku tym była przecież zawsze strona ciemna i nieokreślona dla Konrada. Jakim sposobem Lucyan znalazł się sam jeden w Warszawie, i w tej nieszczęsnej restauracyi, gdzie go nie znał nikt z dawnych towarzyszów pióra Januarego, coby mógł zapobiedz drażliwej rozmowie? Dla czego nie zgłosił się zaraz do przyjaciół ojczyma? Konrad jednak wstrzymać się musiał od niedyskretnych pytań, które nie należały do rzeczy.
Rozmowa jego z Lucyanem była krótka, ucięta, jak gdyby między nimi leżało ostrze stali.
Spór był tego rodzaju, iż wszelkie porozumienia zdawały się zgóry niemożliwe, jednak zależało wiele na umiarkowaniu warunków walki, skoro do walki przyjść musiało; a to już leżało na sumieniu i roztropności sekundantów. Z tego powodu, Konrad pragnął jak najprędszego współdziałania Ignasia.
Lucyan udał się do niego natychmiast, zostawiając Konrada w swojem mieszkaniu w oczekiwaniu sekundantów Karola.
Ignaś przeraził się, widząc Lucyana, przeraził więcej jeszcze, gdy dowiedział się o pojedynku. Próbował czynić mu przedstawienia jakieś. Lucyan zamknął mu usta jednem słowem:
— Ja biję się za moję matkę!
Słowa te, jak talizman, podziałały na Ignasia.
— Za twoję matkę? — powtórzył zwolna — za twoję matkę?
Była chwila takiej ciszy, że można było dosłyszeć uderzenia serca w piersi Lucyana. Patrzał na Ignasia, jak w tęczę, jakby chciał wyczytać myśli, snujące mu się po czole. Ale na teraz czoło to było niezbadane.