Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 112.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Lucyana, pełny bólu, pełny trwogi i pełny miłości. — Moja matka... Pan musisz wiedzieć...
Zatrzymał się, jakby nie miał odwagi dokończyć, tylko pytające spojrzenie, stokroć wymowniejsze niż słowa, wlepił w Ignasia. Spojrzeniem tem on błagał, by mu odpowiedział, by zrozumiał niezadane pytanie.
— Wiedzieć co? — wyrzekł zwolna zagadniony.
Lucyan spuścił głowę na piersi i ognisty rumieniec wystąpił mu aż na czoło.
Ale Ignaś go nie pojmował, czy też pojąć nie chciał.
Po długiej chwili, zaczął znowu wypytywać go o szczegóły zajścia, o okoliczności, które je wywołały. A gdy Lucyan opowiedział mu wszystko, był pognębiony.
— I pocóż ty tu przyjechałeś? Czemuż przynajmniej nie zgłosiłeś się do mnie?
Lucyan milczał przez chwilę; w głowie jego był chaos.
— Ha! — szepnął — przyjechałem po swój los! szukać kuli, która mnie zgładzi; myśli, która mnie zabije. Poco pytać o więcej!
— To nie jest odpowiedź, Lucyanie!
Młody chłopiec spojrzał na niego ponuro.
— Tak jest! — wyrzekł — nieszczęście nie jest odpowiedzią. A więc powiem wszystko: siostra moja umiera, a ja przysiągłem, że zobaczy jeszcze człowieka, którego kocha. Ja musiałem wykraść się z domu, aby to uczynić. A teraz pan zrozumiesz, że ta cała sprawa powinna zostać tajemnicą. Jeśli nie przyszedłem tu dotąd, to dlatego, że lękałem się pańskiej przyjaźni. Ja proszę o tajemnicę.
— Matka twoja... tak... rozumiem... ale January! January!
— On?... — zawołał Lucyan z ponurą energią — nigdy! Czy sądzisz pan, — dodał po chwili — że ktokol-