Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 113.jpeg

Ta strona została skorygowana.

wiek w świecie, nawet on, mógłby mi przeszkodzić? że usłuchałbym kogobądź na świecie? Ja odrzuciłbym radę każdą, któraby szła wbrew moich chęci; przełamałbym rozkaz, wydobył się z pod ryglów i krat, któreby mnie zatrzymać chciały.
— Ha! — szepnął Ignaś, patrząc na niego z rodzajem trwogi i dumy zarazem — poznaję w tobie wychowańca Januarego.
— Pan widzisz sam, że inaczej być nie może! Ja nie potrafiłbym żyć dłużej tak, jak jest. Zabiłbym się, gdyby kto stanął między mną, a człowiekiem, który mnie obraził. Ja ufam, iż przeniosłeś na mnie cząstkę tej przyjaźni, jaką masz dla... dla moich rodziców.
Zawahał się, zanim wymówił ten wyraz, który z przyzwyczajenia przychodził mu na usta. Chciał zakląć Ignasia na Januarego, ale uczuł nagle nieprzełamany wstręt do wypowiedzenia tego imienia. Zrodziła się w nim nieufność i ostrożność — dwie rzeczy, nieznane mu dotąd, — dwie rzeczy, wstrętne jego bujnej naturze, i przez to samo przyprowadzające go do ostateczności.
Ignaś, w którego piersi biło zawsze poczciwe serce dawnego Ignasia, miał łzy w oczach.
— Uczynię co chcesz! — zawołał — wiesz dobrze z góry, że tak będzie. Tylko, widzisz, to być nie przestaje fatalnem szaleństwem.
Fatalnem szaleństwem! któż ma czas zastanowić się nad tem, kiedy zmuszony jest je popełnić, kiedy przynaglają go do tego wszystkie nieubłagane życiowe czynniki, namiętności własne i obyczaj przyjęty. Abstrakcyjnie czuł to Ignacy, czuł zapewne i Lucyan nawet; przecież drugi był zdecydowany je popełnić jakimbądź kosztem, pierwszy przykładał do niego ręki.