Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 013.jpeg

Ta strona została skorygowana.

widząc wchodzącego, odezwał się z cierpkim wyrazem, nie rozjaśnionym wcale widokiem zakłopotania, jakie malowało się na twarzy nowoprzybyłego:
— A, to ty Ignasiu!
— Czekałeś na mnie, January — zawołał ten ostatni.
Zamiast odpowiedzi, January wzruszył ramionami.
— Dlaczegoż miałem czekać? — odparł oschle — widzisz przecie, że wychodzę.
— Daruj mi, spóźniłem się, wiem o tem, biegłem jak mogłem najprędzej.
Rzeczywiście krople potu wystąpiły na czoło Ignasia, policzki były zarumienione, a niebieskie oczy jaśniały tak serdecznym blaskiem, wyrażały tak szczery żal za mimowolną przykrość wyrządzoną towarzyszowi, iż trzeba było mieć bardzo twardą naturę, by nie być rozbrojonym od razu.
January nie zwrócił jednak na to najmniejszej uwagi.
— Idę na obiad — wyrzekł — jest to moja godzina, czasu tracić nie mogę.
— Wiem, wiem, ale widzisz, miałem niespodzianą przeszkodę, spotkałem pannę Jadwigę...
— Zawsze pannę Jadwigę! mogłem się tego spodziewać.
— Panna Jadwiga miała małe sprawunki, prosiła, bym jej dopomógł...
— A ty, Ignasiu, naturalnie poszedłeś z panną Jadwigą; ma się rozumieć, nie powinienem się temu dziwić; nie dziwię się bynajmniej.. panna Jadwiga przedewszystkiem... Wszakże chcesz się nawet z nią ożenić.
Wymawiając te słowa, roześmiał się szyderczo.
Ignaś spojrzał na niego z wyraźnym żalem.
— Wiesz, że się kochamy — wyrzekł łagodnie.
— A, tak, kochacie się, ale pomimo to, ja powtarzać ci będę, że robisz największe szaleństwo. Człowiekowi pra-