Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 031.jpeg

Ta strona została skorygowana.

sputować z Ignasiem, a raczej przed Ignasiem, bo ten nie sprzeciwiał mu się nigdy, i nigdy nic nie przeciwstawiał jego zdaniu. Była to więc po prostu mała oratorska przyjemność, sposób wyjaśnienia i uszykowania własnych myśli, zanim je przeniósł na papier. A nikt nie słuchał go z tak religijną czcią, jak Ignaś. Stanowił on nie osobę, ale rodzaj echa, które powtarzało z akcentem admiracyi jego własne rozumowania.
Wyszedł więc z restauracyi równie zły, jak przyszedł, kiedy na schodach dopędził go Konrad.
— Dokąd idziesz? — zapytał.
— Gdziekolwiek... przejść się trochę, zanim znowu zasiądę do pracy.
— To ja pójdę z tobą.
January przystał chętnie; przyzwyczaił się do obecności Ignasia, ale w gruncie Konrad lub Ignaś było mu to dość obojętne.
— Ty, przynajmniej — wyrzekł z przekąsem — nie masz żadnej panny Jadwigi.
— Cóż chcesz — wtrącił pobłażliwie Konrad — ja kochałem się także, Ignaś jest młody.
— Cóż ztąd! a ja czy młodym nie jestem?
— Ty January, ty stanowisz wyjątek,
Jakaś błyskawica mignęła po twarzy Januarego, nadając świeżość przewiędłemu czołu, rozjaśniając spojrzenie i uśmiech.
— Być może — wyrzekł po chwili — być może. Tylko nie zrozumieliście mnie dobrze; nie potępiam bynajmniej miłości... nie jestem tak szalony, by stawać nawspak wiekuistym prawom natury... potępiam tylko niepewne formy miłości, niestosowne dla niektórych położeń, dla niektórych natur.