Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 035.jpeg

Ta strona została skorygowana.

szklane, otwierające się na werendę, były oświecone i mógł widzieć salon, gustownie urządzony, a w nim migające cienie. Pierwszy raz w życiu przyszło mu do głowy pytanie: kto tam mieszka? Nie panował nad myślami, — one cisnęły mu się nie wiedzieć zkąd niesforne.
Cóż wkońcu obchodziła go ta kobieta, chociaż była tak piękna? czyż mało pięknych spotykał w życiu? Czyż nie była to zresztą jedna z tych bezrozumnych istot, na które tak wymownie piorunował przed kilku godzinami.
Może też pioruny jego nie były wszystkie sprawiedliwe, może istniały na świecie wyjątki? Myśl ta nie wiedzieć czemu przesunęła mu się przez głowę. Twarz, którą obserwował, miała wszystkie cechy rozwiniętej inteligencyi. I cóż ztąd? Czyż miał szukać na świecie podobnego wyjątku, jak błędny rycerz zbroi cudownej? marzyć jak kochanek? Czyż to było jego zadaniem?
A jednak January marzył przez noc całą. Pomimo pracy, woli i panowania nad sobą, młodość ma swoje prawa niezwalczone. January wiódł życie surowe, oddane studyom naukowym, zaabsorbowane badaniami filozoficznemi. A jednak była to natura namiętna; z wiedzą uczonego łączył usposobienie poety. Dwoistość ta stanowiła bogactwo i niebezpieczeństwo zarazem. Nie każda pokusa była dla niego groźną, ale za to, gdy raz wkradła się do jego serca lub wyobraźni miała niepohamowaną siłę.
Zbyt poważny na miłostkę, zbyt dumny na rozpustę, tem łatwiej, tem gwałtowniej mógł podledz miłości; mogła ona pochwycić go z nienacka i zwalczyć tem łatwiej, że zawsze w subtelnej argumentacyi swojej mógł znaleźć w myśli gotowe rozumowanie na usprawiedliwienie namiętności.
Jedno spojrzenie, rzucone na kobietę, która bynajmniej nie domyślała się nawet, że widzianą była, nie była to je-