Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 038.jpeg

Ta strona została skorygowana.

z różą herbacianą w dziurce od guzika, i z tego trotoaru nic go odciągnąć nie mogło.
Dawał tylko do zrozumienia, że czekał na jakieś spotkanie lub sygnał, który tak łatwo odebrać w pośród tłumu, i uparcie wlepiał wzrok we wszystkie przeciwległe balkony, potrząsając, jak lew, długiemi włosami i wydobywając z piersi sentymentalne westchnienia.
January pożegnał go czemprędzej i powrócił do siebie.
Znów powitały go te same ściany, pełne słońca i drżących cieni.
Dziś mu te ściany wydały się smutnemi; wrażliwa natura jego przywykła do pracy, a napotykając w niej nieprzezwyciężoną trudność, była wytrącona z kolei, czuła jakieś zachwianie równowagi moralnej.
Usiadł w oknie.

∗             ∗

Na werendzie siedziała piękna kobieta o czarnych, lśniących splotach włosów i czarnych, palących, a spokojnych oczach. Oprócz dzieci, była z nią dnia tego druga kobieta.
Obie były piękne, obie młode, przecież przedstawiały tak zupełny kontrast, iż przez to samo zatrzymać musiały wzrok i rozbudzić głębszą uwagę.
Na twarzy jednej z nich jaśniała wewnętrzna harmonia, harmonia niczem dotąd nie zmącona wśród bogactwa różnorodnych żywiołów, które przejawiały się w delikatnych rysach, w spokojnym blasku źrenicy, w subtelnym wdzięku uśmiechu. Niezawodnie na dnie tego ducha tkwiły palące pierwiastki, jak w upalnym dniu lata pierwiastki burzy, ale one były dotąd uśpione, nieświadome siebie i czyniły twarz