Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 043.jpeg

Ta strona została skorygowana.

ognisku rodzinnem zasiądzie obojętność, zdrada, lekceważenie... kobiecie po za nie spojrzeć nie wolno. Cóż ty sądzisz o tem, Heleno?
— Ja nie sądzę, wiesz, że cię kocham; że wszystko twoje mnie obchodzi, i że ty powinnaś mówić mi wszystko.
— Nie wątpiłam o tem — zawołała, ściskając jej ręce i odzyskując zachwianą przez chwile wesołość, — tylko widzisz, wszystko, to bardzo wiele, spowiednik nawet żądać więcej nie może. Ja będę szczerą, wolę nie mówić ci wszystkiego; niech ci za mnie plotki światowe resztę wypowiedzą.
Te ostatnie słowa wyrzekła z odcieniem smutku, czy dumy, który nadał jej powab dziwny.
— Ależ świat cię uwielbia.
— Tem lepiej, tem lepiej — powtórzyła Oktawia z nieokreślonym uśmiechem — zasługuję na to najzupełniej; ze światem, jak z mężem, staram się zawsze zostawać w najlepszych stosunkach.
Mówiąc to, poprawiła koronkę u mankietów i ułożyła fałdy okrycia tak, iżby powierzchowność jej, zarówno jak moralna strona, była gładką i bez zarzutu.
— Ale dlaczego ty nie mówisz mi o sobie, Heleno?
— O mnie? o mnie właściwie nie ma nic do powiedzenia; wiesz, że ludzie tak, jak narody szczęśliwe, wcale nie mają historyi.
Oktawia wzięła ją za ręce i przez chwilę patrzała w jej oczy uważnie, badawczo.
— I ty na prawdę nie masz historyi, Heleno?... to dziwne! bardzo dziwne!
— Dlaczego dziwne?
— Nie odwracaj oczu — mówiła dalej Oktawia — ile ty masz lat? dwadzieścia pięć, czy sześć najwyżej, nie