Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 062.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— To przecie nie znaczy nic złego; January, jeśli wolisz, był ekscentrycznym, jak każdy wielki umysł.
Ignaś musiał być zadowolony z takiego tłumaczenia.
— Czy czytałeś mu swoją rozprawę o poezyi? — spytał Emil.
— Co tam moja rozprawa! — odparł smutno — niech sobie leży do sądnego dnia.
— Zdaje mi się, że ją miał zacząć drukować jutro „Dziennik Wieczorny“?
— Jutro, czy kiedykolwiek... niema nic pilnego.
— Możebyś nam ją odczytał? — zaproponował Konrad.
Ale Ignaś dał znak przeczący, widocznie wszystkie pochwały i wszystkie krytyki niczem mu były. Dbał jedynie o zdanie Januarego.
Rozmowa, chociaż rwąc się dość często, przeciągała się jednak dłużej niż zwykle, wszyscy pragnęli doczekać się jakiejś wiadomości. Aż w tem najniespodziewaniej w świecie drzwi otworzyły się i wszedł January.
Powitano go jednogłośnym okrzykiem. Ignaś porwał się z miejsca i pobiegł ku niemu; nowo przybyły jednak bynajmniej nie zdawał się zadowolonym z tych powitań i okrzyków.
Powoli zdjął kapelusz, rękawiczki, spojrzał na zegarek i wyrzekł:
— Myślałem, żeście już dawno po obiedzie.
Widocznie nawet rachował na to, — można to było odgadnąć po chmurnym wyrazie twarzy.
Nie zważając przecież na to, zbliżył się do stołu, i kazał sobie podać obiad.
— No! i cóż tak patrzysz na mnie, Ignasiu? — zapytał, zwracając się do niego.
— Cóż się z tobą działo? — zagadnął Ignaś.