Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 074.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Jakto? — zapytał dobrodusznie — chcesz już odejść. Poczekaj trochę, jeszcze wcześnie.
Polka, grana teraz, daleko więcej zajmowała go od Wagnera; była to muzyka, zastosowana do jego inteligencyi i duchowej skali, — muzyka takiej miary, jak on sam.
To też uśmiechał się, słuchając jej z upodobaniem i wybijał łatwy do pochwycenia takt, przechylając rytmicznie głowę. Helena pozostała z niechęcią; szukała oczyma, z kimby przynajmniej oddalić się mogła od jej hucznych dźwięków. Ujrzała Oktawię, siedzącą niedaleko wraz z całem towarzystwem, w którem był Emil; podeszła do niej i pociągnęła ją z sobą w głąb ogrodu. Może chciała ujść przed drażniącemi dźwiękami polki, a może przed potęgą tego spojrzenia, które znów spoczywało na niej badawczo i paląco.
— A! szukam cię, January! — zawołał Ignaś, zbliżając się do towarzysza.
January milczał, tylko zwolna przesunął ręką po czole, jakby porządkując myśli.
Helena z Oktawią odeszły; widział zdaleka te dwa kształty niewieście, snujące się pod światłem gazu.
— January! — powtórzył Ignaś, zdziwiony jego milczeniem — chodź, przejdziemy się trochę.
Ale January nie chciał ztąd odejść. Ignaś musiał go zostawić w spokoju, coraz mniej pojmując zmianę nawyknień, fantazye, nagłe milczenie i nagłe wybuchy przyjaciela, zadziwiające go dziś na każdym kroku.
Byłby stokroć więcej zdziwiony, gdyby mógł widzieć go po powrocie do domu.
Skoro January znalazł się u siebie, rzucił się na zwykłe miejsce przy oknie. Noc była parna i gorąca, zduszone powietrze przesycone było woniami kwiatów. Chwilami zry-