Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 090.jpeg

Ta strona została skorygowana.

January zmarszczył brwi; nie lubił, żeby go badano, nie pozwalał na to zwyczajnie.
Nie zdobył się jednak na zaprzeczenie, któreby przecięło od razu wątek podejrzeń.
Zmienił rozmowę.
— Widziałem się dzisiaj z Karolem — wyrzekł.
— I cóż? — zawołał zaciekawiony fejletonista — porozumieliście się?
— Nie! zakładam własne pismo. Przyszedłem o tem pomówić z tobą.
Tego rodzaju rozmowy nie były w obyczaju Januarego. Działał on zwykle, nikogo się nie radząc.
Uderzyło to Emila, który miał swoją przenikliwość.
— Ze mną?... jestem na twoje rozkazy! tylko, znasz mnie... byłbym ci lepszym przewodnikiem w serdecznych, niż dziennikarskich sprawach. W tych dasz sobie radę bezemnie. Co innego, gdyby chodziło o poznanie jakiej pięknej pani.
— Zawsze żartujesz — zawołał January, rad jednak z obrotu, jaki brała rozmowa.
— Gdzież tu widzisz żarty! Widziałeś mnie w Szwajcarskiej Dolinie, i ja ciebie. Patrzyłeś, jak w tęczę, w jedną piękną brunetkę. Teraz jestem pewny swego i obowiązuję się solennie pomagać ci we wszystkiem. Kto wie, czy nie po to nawet przyszedłeś tutaj i dobijałeś się tak zawzięcie. No! mów, mów, czego żądasz?
January milczał.
— Nie mam ci nic do powiedzenia — odparł po chwili, odzyskując powoli dawny chłodny ton — robisz przypuszczenia, które czynią daleko więcej zaszczytu twojej wyobraźni, niż znajomości ludzi, to pewno.
— Jakto! jakto? — zawołał stropiony Emil, patrząc