Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 101.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Przez chwilę nie można było schwytać żadnego dźwięku z ich rozmowy.
Gdy znowu ciche piano pozwoliło dosłyszeć zamieniane wyrazy, Oktawia pytała Emila:
— Dlaczego pytałeś pan o moją wczorajszą towarzyszkę?
— Mógłbym powiedzieć, że wszystko, co obchodzi panią, obchodzi i mnie także. Ale widzę, że się już śmiejesz.
Rzeczywiście białe ząbki Oktawii, ukazywały się pomiędzy różowemi wargami.
— Więc nacóż to mówić? Bądź pan szczerym, jeśli to być może.
— A wiec dobrze: przyjaciółka pani dokazała cudu...
— Miałeś pan być szczerym.
— Jestem nim, przysięgam. Przyjaciółka pani podbiła najdumniejsze serce, jakie uderzało kiedykolwiek.
Oktawia śmiać się przestała.
— O pani Halskiej — wyrzekła stanowczo — wołałabym nie mówić w ten sposób; nie ma ona nic wspólnego z podbijaniem serc i t. p.
— Dlaczego jesteś pani więcej niedowierzającą dla drugich, niżeli...
Nie domówił zaczętego zdania, ale łatwo je było doczytać w wesołem, prawie figlarnem spojrzeniu, jakiem obrzucał młodą kobietę.
— Tak impertyrtenckie pytanie — wyrzekła — nie zasługuje na odpowiedź; jednakże okażę się wspaniałomyślną.
— Jak zawsze — zawołał.
I znać było, że miał ochotę złożyć pocałunek na białej ręce, która, uzbrojona wachlarzem, przesuwała się przed nim.
— Jak czasem — poprawiła go z uśmiechem. — A więc słuchaj pan. Są kobiety ostrożne i obrachowane, które