Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 104.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Więc przyznajesz pani przynajmniej, że jesteś ciekawą.
— Naturalnie, do przymiotów przyznaję się zawsze; bo wszakże świat dzisiejszy zdjął z ciekawości wiekową klątwę; nie jest to już ów brzydki szczebel do piekła, ale matka wiedzy, początek mądrości.
Patrzała na niego wyzywającemi oczyma, w których migotały iskierki dowcipu, na tle głębszych, nieokreślonych uczuć.
— Odmalowałaś mi pani swoją przyjaciółkę; pozwól mi z kolei mówić o moim przyjacielu.
— Ależ ja nie broniłam panu tego nigdy; przeciwnie, pański przyjaciel dał niezaprzeczony dowód wykwintnego smaku.
— Tego ja przyznać nie mogę — wyrzekł z czułą galanteryą fejletonista.
— Mówmy lepiej o pańskim przyjacielu.
Emil podniósł w górę brwi, jak to miał zwyczaj czynić, ile razy zabierał się coś osobliwie znaczącego powiedzieć, przesunął ręką po czole, zatopił ją w kędzierzawych włosach, jakby tym ruchem skupiał rozpierzchłe myśli, i po tym teatralnym wstępie, dobrze znanym przez całe literackie kółko, wśród którego żył, wyrzekł, wlepiając oczy w Oktawię.
— Ten, o którym mówię, nie jest zwyczajnym człowiekiem: młody jeszcze, zasłużył wiedzą, pracą, talentem na uznanie ogólne; imię jego wszyscy bez wyjątku wymawiają z poszanowaniem; nosi głowę wysoko i ma do tego prawo, a serce jego jest tak dumne, że nigdy nie uderzyło dotąd dla żadnej kobiety.
Oczekiwał wrażenia, jakie sądził, iż przemowa jego uczynić powinna. Ale Oktawia nie oceniła jej należycie i pozwoliła sobie zrobić uwagę: