Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 112.jpeg

Ta strona została skorygowana.

mierzał mierzał pójść zwyczajem swoim do panny Jadwigi, kiedy najniespodziewaniej spotkał się z Januarym.
— To ty! — zawołał gwałtownie Ignaś pod wrażeniem całej wysłuchanej sceny, i pochwycił rękę przyjaciela gorącym uściskiem, patrząc mu w oczy z wyrazem nieograniczonego przywiązania.
January nie cierpiał wszelkich widocznych oznak uczucia. W zwyczajnych chwilach byłby zapewne odpowiedział na ten wykrzyknik szyderstwem, teraz jednak drgały w nim miększe uczucia: cała istność jego przetwarzała się pod wpływem tego potężnego czynnika, który ogarniał go coraz samowładniej.
— I czegoż się tak dziwisz? — wyrzekł przecież z przywyknienia.
Ale nie było ironii ani w głosie jego, ani w spojrzeniu.
Ignaś nie odpowiadał z razu; nie czuł potrzeby tłumaczenia się, tylko pragnął wiedzieć, co było prawdą, co kłamstwem w słyszanych powieściach; tutaj jednak nie można było myśleć o żadnej poufnej rozmowie. Wziął go więc pod ramię i odprowadził w jednę z bocznych ulic, przecinających Aleje Ujazdowskie.
January nie opierał mu się dłużej; był zmordowany, czuł z niczem nieporównane znużenie, ogarniające zwykle czynne natury, gdy nie znajdują właściwej drogi działania.
— January — wyrzekł wreszcie Ignaś, zatrzymując się — mówią o tobie tyle rzeczy...
— A tak; rozmówiłem się dziś ostatecznie z Karolem. Zrobiłem krok stanowczy. Wyzwaliśmy się na pióra z „Hasłem“; zobaczymy, kto zwycięży. Jestem zdecydowany, pomimo wszystkich trudności, założyć swój organ; zaryzykuję wszystko.
Było coś gorączkowego w tych słowach, jakby się chciał niemi ogłuszyć.