Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 119.jpeg

Ta strona została skorygowana.

wygnany, wszędzie mi duszno, ciasno, obco. Zewsząd śpieszno mi tu powrócić. A gdy tu jestem, gdy ją widzę, gdy słyszę jej głos, czuję znowu, żem od niej tak daleki, iż ona nie wie nawet o mem istnieniu!
— January, January! ty marzysz! ta miłość jest szaleństwem.
— Szaleństwem być może; w takim razie chcę być szalonym. Dzisiejszy świat wykluczył czynnik serca, nie wierzy w miłość. Czy nie to chcesz mi powiedzieć. Ja ci mówię, że to fałsz; że kto żyje, kochać musi; a im wyższa indywidualność, tem i miłość będzie silniejszą.
— Ja nie to chciałem powiedzieć.
— A więc cóż? mów wyraźniej. Nienawidzę półsłówek. Ignasiu, ty przecież powinieneś mnie zrozumieć.
— Tak...
— Ale widzisz, ty nie możesz kochać tak, jak ja kocham.
— Tu nie chodzi o żadne porównanie — przerwał Ignaś.
— Więc cóż?... wyglądasz tak poważnie!
— Ja znam tę kobietę, January.
Błyskawica mignęła w oczach Januarego.
— Znasz ją? znasz?... i czemuż nie powiedziałeś mi tego odrazu? dlaczego patrzysz na mnie tak smutno?
— Bo twoja miłość jest daremną, daremną być musi.
January wstrząsnął głową i powtórzył znowu.
— Ty ją znasz, ty mówisz, że ją znasz. Jesteś szcześliwy, Ignasiu! Ja czuję, że szczęśliwem jest wszystko, objęte promieniem jej wzroku.
Ignaś pochwycił obie jego ręce i próbował odciągnąć go od okna.
— January! — zawołał — ty żyłeś zawsze w abstrakcyach, zawsze urabiałeś świat rzeczywisty na podobieństwo