Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 120.jpeg

Ta strona została skorygowana.

marzeń swoich. Dotąd jednak ograniczałeś się na dziedzinie myśli; dziś wchodzisz w krainę uczuć. Uczucie nie osamotnia się, jak myśl... ogarnia drugich.
— Więc cóż ztąd?
— Wiem, że o niczem nie wątpisz. Ale tutaj indywidualność twoja spotyka się z drugą indywidualnością, ze światem, z ustawami jego.
— Alboż cofnąłem się kiedykolwiek przed wypowiedzeniem myśli? Alboż nie kamienowano mnie za to?
— Dotąd walka zamykała się na polu abstrakcyi, a to wcale co innego.
— Czyż wątpiłeś kiedykolwiek, że to co piszę, gotów jestem stwierdzić czynem?
Wzrok jego pałał, po za namiętnemi wybuchami przeświecał teraz człowiek namiętnych przekonań.
— Nie, nie wątpiłem nigdy — mówił Ignaś — tylko okoliczności rządzą ludźmi... mogły minąć lata, zanim nadarzyłaby ci się sposobność do podobnie niebezpiecznej próby. Ja w to ufałem.
— Ufność twoja była przedwczesną — odparł z odcieniem niecierpliwości, który jak zwykle u niego, przemienił się w szyderstwo. — Zapomniałeś, że okoliczności rządzą jedynie tymi, co nad niemi zapanować nie potrafią. Zapomniałeś, że sposobność zrealizowania myśli moich powitam z otwartemi ramionami; że kocham walkę, że pragnę zwycięztwa. Ty nie zrozumiesz mnie nigdy, Ignasiu.
— January! January! ty zawsze stawiasz kwestyę na niepraktycznem polu. Któż to mówi o walce? Kto mówi o zwycięztwie?
— Zdaje mi się, że ty pierwszy.
— Ale spójrz na tę kobietę, spójrz na nią trzeźwem okiem, jeśli to być może. Ta kobieta nie może być przed-