Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 128.jpeg

Ta strona została skorygowana.

apartamentu. Na chybił trafił rzucił się w te, co bliżej były niebezpieczeństwa.
Z razu rozejrzał się z trudnością w pokoju, do którego się dostał: paliły się drzwi, paliły się firanki; gryzący dym tłumił oddech i zamykał powieki. Czyż tu była ona?
Był to pokój dziecinny; ujrzał to i, powodowany inną troską, o mało się nie cofnął. Ale to instynktowe uczucie miało zaledwie trwanie sekundy. Zrozumiał, że los dawał mu w rękę sposobność, o której śmiał marzyć zaledwie. Rzucił się ku drzwiom. Dzieci spały w białych łóżeczkach, obwieszonych muślinowemi draperyami, a na nich ogień haftował już płomieniste girlandy.
Stara piastunka, pod której opieką zostawały, obudzona dopiero w tym momencie, przecierała oczy, napróżno widać chcąc zdać sobie sprawę z tego, co się działo. Przerażenie odbierało jej przytomność.
Skulona w rogu pokoju, spoglądała błędnie na szerzący się żywioł zniszczenia, niezdolna do udzielenia jakiejbądź pomocy.
— Gdzie Pani wasza? — wołał January — gdzie Pani?
W głosie jego była taka trwoga i taki rozkaz, że kobieta, słysząc go, oprzytomniała nagle i wskazała drzwi sypialnego pokoju. Pokój ten był dotąd nietknięty pożarem.
Odetchnął z głębi piersi i drżącemi rękoma obrywał palące się firanki, nie czując obrażeń ognia, gasząc go gwałtownym uściskiem. Potem pochwycił dzieci, przycisnął je do siebie, obwinął z troskliwością dziwną. On musiał oddać je matce nietknięte ogniem, i zwrócił się do drzwi, chcąc prędzej wynieść je z tej piekielnej atmosfery.
Dziewczynka nie zbudziła się nawet: senna jej główka, oderwana od poduszki, opadła na ramię Januarego; atłasowa rączka obwinęła się około jego szyi z miękiem podda-