Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 136.jpeg

Ta strona została skorygowana.

dały się nieznośnemi Januaremu. Cała duma powróciła mu na usta i błysnęła w oczach.
— Jeśli sądzisz, — spytał szyderczo — że, jak tylu innych, dostarczę ci tematu do powieści, lub skandalicznego epizodu do fejletonu, to się mylisz. Wyprowadziłeś ze słów moich wczorajszych, rzuconych na wiatr, wnioski nie ratyfikowane bynajmniej; a wieści, jakieś rozpuścił, jakkolwiek mało mnie obchodzi to, co podoba się gawiedzi o mnie rozpowiadać, wyleczyłyby mnie z chętki poznania bliżej jakiegobądź świata, gdybym ją miał kiedykolwiek na seryo.
Mówił to suchym tonem, nie zostawiającym żadnej wątpliwości, co do znaczenia wyrazów, którym posługiwał się w wyjątkowych chwilach.
Emil ugryzł się w język.
— Widzę to — zawołał — gniewasz się na mnie za te plotki, którym ja w gruncie najmniej jestem winien.
— Wiesz, iż nie cierpię rzeczy bezpożytecznych, dlatego też nigdy nie gniewam się na nikogo. Słowo podobne nie istnieje w moim słowniku. Co najmniej, zostawiam je lichym pedagogom względem krnąbrnych uczni. Pomiędzy ludźmi nie mogą mieć one znaczenia.
Fejletonista, słuchając tej mowy, rzeczywiście podobnym był do skarconego ucznia, bo nawet, korzystając z chwili, w której January odwrócił oczy, zrobił po za plecami jego wymowny grymas. Nie tracąc jednak humoru i nie biorąc do siebie przymówki, zmienił temat rozmowy, jak to także czynią niekiedy dzieci w podobnych warunkach.
— Ale cóż to? pożar był w domu?
— Czy z fejletonisty zdegradował cię Karol na reportera — spytał uszczypliwie January — że cię to obchodzi?
Emil skrzywił się.
— Jesteś dzisiaj w złym humorze — wyrzekł kwaśno.