Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 151.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Czemuż on nie mógł odgadnąć niespokojnych uczuć, co zagościły w jej piersi? czemuż ich nie odżegnał?
I powróciły jej do myśli słowa, słyszane przed chwilą: „Ludzie są jedni dla drugich zrozumiali lub niepojęci, w miarę swych powinowactw moralnych“.
Ona dla niego była niepojętą!
Załamała ręce... nigdy fakt ten nie uderzył jej tak, jak teraz.
Ale oni porozumieć się mogli, musieli.
— Tytusie! — wyrzekła znowu.
Zamierzał wyjść i kładł właśnie rękawiczki, kiedy na progu prawie zatrzymał go głos żony.
— Czy chcesz czego? — zapytał, zwracając się do niej.
Brwi jej się zbiegły. Czemu on odchodził? czemu zostawiał ją samą? W tej chwili po raz pierwszy ulękła się samotności i marzeń, jakie jej ona przynosiła.
— Chciałabym — wyrzekła — czy nie możesz usiąść tu przy mnie?
— I owszem, mów, tylko prędko.
Usiadł, ale nie zdjął rękawiczek, jak człowiek, co przez grzeczność odkłada jakiś zamiar.
To zmroziło jej słowa na ustach. Bo wreszcie cóż ona powiedzieć mu chciała? chciała może pociągnąć myśl jego w dawne czasy, próbować obudzić w nim echa, które drgały w jej piersi, i dostroić je do jednej miary. Ale tego nie mogła uczynić w jednej chwili.
A on powtarzał z pewną niecierpliwością:
— Powiedz-że, czego chcesz?
— No, czemuż nie mówisz? — dodał, nie odbierając odpowiedzi. — Bo widzisz, jeżeli to nie bardzo pilne, to powiesz mi, gdy powrócę.
Puściła jego rękę, którą trzymała w swoich; czuła się