Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 152.jpeg

Ta strona została skorygowana.

urażoną, może bardzo niesłusznie, i razem ogarnął ją śmiertelny smutek, śmiertelne zniechęcenie. Czyż to, co chciała uczynić, nie było niepodobieństwem?
— Masz słuszność, to nie pilne wcale — wyrzekła cicho.
Popatrzał na nią przez chwilę, pocałował ją w czoło, i odszedł z lekkiem sumieniem.
A przecież ta drobna z pozoru scena zdradzała jakiś głęboki, moralny rozstrój, który był symptomatem znaczącym. Ale pan Tytus nie znał się na podobnych symptomatach. Nie czytywał żadnego z subtelnych psychologów, ani fizyologów, zastanawiających się nad kwestyami małżeńskiemu; gdyby i czytał nawet, nie przyszłoby mu nigdy na myśl, by to się mogło stosować do niego, lub do niej. To spokojne serce nie rozumiało wszystkiego, co przenosiło jego miarę i zakresem swoich uczuć chciało warunkować świat cały.
Helena patrzała posępnie za oddalającym się mężem; przyszła jej myśl biedz za nim, zatrzymać go i powiedzieć mu... Ale cóż powiedzieć mu miała? Dzięki Bogu nie miała dotąd nic do wyznania, prócz marzeń nieokreślonych, marzeń bez ciała i twarzy wyraźnej; nic do wyznania nie będzie mieć nigdy. Czyż miała zakłócać napróżno spokój domowy i szczęście tego zacnego człowieka, który kochał ją całą potęgą swego serca, którego kochała ona? Bo przecież ona kochała męża, to nie podpadało wątpliwości żadnej, nie potrzebowała o to zapytywać samej siebie, badać swego serca.
Trwogi jej dowodziły istotnego rozstrojenia nerwów; z trochą rozwagi przekonała o tem siebie. Wszakże przychodziły na nią, bez wiadomej przyczyny, chwile gwałtownych wzruszeń, niepojętych smutków, jak wówczas, gdy słuchała muzyki Wagnera. To nie January był temu winien.